2016/06/26

Pożegnanie z japońskimi Rodzicami

Równo tydzień temu Japończycy którzy uczyli japońskiego przez ostatnie dwa lata wyjechali z Polski. 
W sobotę przed wyjazdem było ostatnie spotkanie, podziękowania i skończyło się.
Nie mogę powiedzieć że jest to dla mnie nowość. Chodząc na zajęcia przez 10 lat przechodziłam przez to już wiele razy. Tym razem było jednak inaczej. Tym razem wyjechali nie tylko nauczyciele, byli dla nas jak drudzy rodzice. Oni sami podkreślali wiele razy że jesteśmy Ich polskimi dziećmi.

Rok temu kiedy wyjeżdżali wiedziałam że wrócą więc nie było tak smutno jak w tym roku.
Wrócili do Japonii na miesiąc a potem wybierają się do Bułgarii. Tam będą przez następny rok uczyć japońskiego.
Zapowiedzieli że jak tylko będą mogli to przyjadą żeby się spotkać. Pozostaje nic tylko czekać.

Te dwa lata były naprawdę wspaniałe.







2016/06/20

Matsuri 2016 i co dalej?

Troszku czasu minęło było od ostatniego wpisu.

Miałam tego nie robić ale kupiłam kolejny pas obi i dwie pary skarpetek tabi. Tak... nadal 'próbuję' oszczędzać. Zdjęcia będą kiedyś.

Co się mogło wydarzyć od marca? 
Pracowałam, chodziłam na japoński, organizowałam matsuri. Tak, w tym roku znowu sama się wkopałam w te bagno i znowu wszystko prawie sama zrobiłam.

Przydzieliłam ludzikom zadania, kto co będzie robić. Napisałam scenariusz na przedstawienie oraz dopilnowałam wszystkich prób. Nawet skończyło się na tym że też brałam udział w przedstawieniu. Musiałam znowu dostarczyć im program z piosenkami do karaoke i mikrofon załatwić.
Zrobiłam konkurs wiedzy o Japonii, prawie cały cosplay też nadzorowałam- mówienie ludziom kiedy mają wyjść na małą scenę i co na niej robić i jeszcze być jurorem.
Dzień przed matsuri ktoś musiał rozplątywać te prawie 2tys. żurawi które składałam rok wcześniej i dopilnować ich powieszenia. Bo rok temu jak je ściągali to poplątali wszystko.  
A no i jeszcze zbierałam pieniądze na prezent dla Japończyków. Który potem musiałam zrobić, czyli pozbierać zdjęcia, wywołać je, kupić album i to wszystko zapakować.

Całe matsuri zaczynało się o godzinie 9 rano, ja byłam na miejscu już o 7. Musiałam ubrać w kimona 5 osób i siebie. Jeszcze dwie próby przedstawienia i się zaczęło. Do godziny 14 biegałam po całym budynku i nie miałam okazji zjeść czegokolwiek. W sumie to poza jedną piosenką zaśpiewaną na karaoke i wypiciem jednej czarki zielonej herbaty to nic nie zrobiłam.

Na koniec rozdanie dyplomów, wspólne zdjęcie na schodach i wyjście na sushi z wybranymi osobami. 
Ogólnie wyszło dobrze, na takie cztery z minusem w sześciostopniowej skali.

Muszę jednaj wspomnieć o przykrości jaka mnie spotkała. Po każdej próbie zostawiliśmy rekwizyty na recepcji.  Po jednej z nich zorientowałam się że brakuje jednego z moich szlafroczków, czegoś co przypominało yukatę. Mówi się trudno, jakoś bym to strawiła. Niestety na dzień przed matsuri z zamkniętego pomieszczenia zniknęła druga pseudo yukata. Do tej pory nie usłyszałam przepraszam.

Ja się pytam jakim cudem z zamkniętego pomieszczenia giną rzeczy i nikt nic nie wie, wszyscy leją się żurem i idą w zaparte że 'no nie ma i co?' 'w nosie to mamy' 'to nie nasze szlafroczki były to nie nasz problem'

Żeby takie sytuacje miały miejsce w placówce która ma szerzyć kulturę. Szczyt chamstwa. 

To jeszcze nic. Za to wszystko co zrobiłam nie dostałam nawet porządnego "dziękuję". Dali mi taki sam dyplom jak osobom które przez godzinę siedziały przy zabawkach japońskich albo tylko chodziły przez całe matsuri i nic nie robiły.

W przyszłym roku nawet jeżeli będą chcieli mi zapłacić palca do tego nie przyłożę. Zobaczą jak to jest. Ja już ostatni raz zrobiłam wszystko co tylko można było żeby jakoś to wyszło.