2019/06/24

Kuchenne eksperymenty shake it

Powróciwszy z urlopu zachciało mi się pobawić w kuchni czego efektem jest widoczny na zdjęciu shake.
Nic wielkiego, zielona herbata w proszku, trochę mleka i kostek lodu a jakie dobre. Muszę częściej się tak rozpieszczać.

 


2019/06/22

Włoska przygoda IV

I to już ostatnia część mojego zwariowanego urlopu.

Wenecja
Mogę napisać tylko jedno, warto. Nie ważne czy z biurem podróży czy samemu bez większego planu, na prawdę warto. I jak się uważa to nie jest tak drogo. Na początku zaznaczę odpuściłam sobie gondole, tu jednak było mi szkoda na to pieniędzy. Wolałam przepłynąć Wielki Kanał jednym z vaporetto czyli tramwajem wodnym.

Wychodzi taniej a i jest to ciekawe przeżycie. Oczywiście lepiej wybrać te godziny kiedy mieszkańcy Wenecji nie muszą dojechać albo wrócić z pracy, turysta powinien szanować ludzi mieszkających w danym miejscu i nie działać im na nerwach, przynajmniej takie jest moje zdanie. Chodzenie czasami wąskimi uliczkami, które potrafią być bardzo podobne do siebie ma to coś.

Oczywiście moje reakcje na większość rzeczy była w stylu "Ten most wygląda bardzo podobnie do dwóch wcześniejszych, muszę zrobić mu zdjęcie". Warto zgubić się, skręcić w inną uliczkę i zobaczyć coś więcej niż tylko słynny Plac Świętego Marka.

 
Tradycyjnie odpuściłam sobie czekanie w kolejkach aby wejść do Bazyliki czy innych płatnych atrakcji. Ale pokusiłam się wjechać na Dzwonnicę św. Marka i widok był przepiękny.
Głównie jadłam kawałki pizzy dostępne w prawie każdej piekarni/sklepie. W pokoju miałam przygotowane przez właścicielkę sucharki, dżem i ekspres do kawy czyli wszystko co jest potrzebne do włoskiego śniadania. Raz udałam się do knajpki na włoski makaron. Jeden sklep z truflami w czekoladzie podbił moje serce. I polecam odwiedzić bar koktajlowy Frulalà.
Teraz tak sobie myślę, nie kupiłam prawdziwej weneckiej maski
i nie udałam się na żadną z wysp, Murano czy Burano, bo zabrakło czasu, to zostawiam na następny raz.

W Wenecji spędziłam w sumie dwa dni (tego trzeciego nie liczę) i dwie noce, pierwszego dnia po przyjeździe przed południem ze zmęczenia padłam i musiałam iść spać i dopiero po południu bliżej wieczora ruszyłam na zwiedzanie. Następnego dnia od rana cały czas na nogach, można powiedzieć że przeszłam prawie całą Wenecję albo większą jej część.

 
 
 
 
Kolejnego dnia z rana musiałam już ruszać dalej w trasę.
Mając trochę wolnych dni w zapasie urlop zakończyłam małym wypadem do jeszcze jednego miasta, troszkę bliżej Polski


Bratysława
 
 
 
W sumie to przyjechałam popołudniu, wieczorem pochodziłam po mieście, rano jeszcze się pokręciłam, nawiedziłam zoo, a raczej ogromną przestrzeń z zielenią i gdzieniegdzie jakimiś dzikimi zwierzętami. Już ledwo chodząc wpakowałam się do auta i udałam się do domu.

Podsumowując przez te parę dni strasznie dużo chodziłam, natrzaskałam dużo mało i jeszcze mniej wyraźnych zdjęć, próbowałam pysznych bardziej lub mniej włoskich dań i
przysmaków, żartuję wszystko mi smakowało, telefon zrobił mi psikusa z kartą pamięci i przede wszystkim dobrze się bawiłam. Następny urlop myślę że będzie spokojniejszy.

2019/06/21

Włoska przygoda III

Trzecia część podróży po Włoszech.

Rimini
Morze, plaża i słońce, no i trochę starszych budynków.

Niby mało chodzenia ale znowu przez cały dzień byłam na nogach. Obowiązkowo przejechałam się diabelskim kołem, na obiad zjadłam kawałek pizzy.
Wieczorem jak już większość ludzi się zwinęła postanowiłam wejść do morza. Nie umiem pływać więc najdalej zanurzyłam się do pasa.

A już na prawdę późno udałam się na kolację do małej knajpko-restauracji zaraz obok hotelu w którym się zatrzymałam. Co ciekawe to był jedyny hotel w którym nocowałam podczas mojej podróży przez Włochy, jego lata świetności dawno minęły, nie był maga luksusowy ale był bardzo blisko morza i to mi wystarczyło. Wracając do kolacji i tu miły i uśmiechnięty Włoch polecił dobre wino i coś w stylu zapiekanki/pizzy/nie wiem jak to nazwać i to było dobre. Tak miło się siedziało że nie wiem kiedy poszła cała butelka wina. Już bardzo późno udałam się ostatni raz na plaże nazbierać trochę drobnego piasku na pamiątkę i ostatni raz 'pomacać' morze. Rano śniadanie i ruszyłam w drogę. Bez większych przeszkód dotarłam do kolejnego miasta w planach.

Bolonia
Dobra, myślałam że w tym mieście dam odpocząć nogom. I znowu się myliłam. Nawet nie byłam w stanie założyć najzwyklejszych klapków żeby mnie stopy nie bolały. Auto zostało na parkingu daleko od pokoju i walizką ruszyłam szukać pokoju. Po drodze oczywiście zahaczyłam o większość atrakcji jakie miałam zaznaczonych, taż że gdy dotarłam już na miejsce większość już miałam sfotografowane. 

Przez resztę dnia kręciłam się i robiłam dużo zdjęć. Na kolację mało włosko sushi. Nie pamiętam jak się nazywali ale było przepyszne, wszystko było na pływających talerzykach i wręcz się przejadłam.
Wieczorem jeszcze przeszłam się trochę aby spalić kolację i udałam spać. W pokoju w którym się zatrzymałam śniadanie miało być około godziny 10 a że musiałam zebrać się przed godziną 8 żeby wyruszyć do ostatniego miasta nie miałam okazji na kolejne włoskie śniadanie i w ten sposób znowu zawitałam do maka. Jedno czego nie zapomnę z Boloni to fakt iż Pan Francesko czy jak mu się tam pisało sam sobie wystawił w moim imieniu opinię o moim pobycie u niego. Nie wiem jak to zrobił, opinia pojawiła się już po tym jak wyjechałam, nie było żadnej informacji że ktoś logował się na konto z innego urządzenia. Po prostu jak chciałam wystawić opinię okazało się, że już jest napisana. Bez takich przekrętów dostałby ode mnie wysoką ocenę a teraz raczej nie polecę tej osoby.

2019/06/20

Włoska przygoda II

Druga część mojej wyprawy po Włoszech


Genua.
W tym mieście to się zakochałam. Te wąskie uliczki podbiły moje serce. I tym razem do mieszkania mogłam wejść po godzinie 19 więc udałam się na zwiedzanie. Pierwszą atrakcją była podróż przez miasto samochodem z wagonikami naśladujące prześliczną kolejkę. W ten sposób przejechałam całe miasto. Nie chciało mi się czekać w kolejce do akwarium więc co zrobiłam? Postanowiłam głupia przejść się po całym mieście prawie tą samą trasą co wcześniej przejechałam, nie dałam odpocząć moim nogom. Na obiad miałam rożek z owoców morza, bardzo smaczny był.

Udałam się jeszcze do Galata Museo del Mare, muzeum było rozłożone na paru piętrach i bardzo ciekawe.

Wieczorem nadszedł czas na 'zameldowanie się' w mieszkaniu u jakże przemiłego włocha. Mieszkanie może nie było super luksusowe, wejście na drugie piętro wysokimi i wąskimi schodami było ciekawe, ale też miało swój klimat i widać było jak się starał więc jak będę kiedyś miała okazję go odwiedzić na pewno to zrobię. Kolejnego dnia po skromnym włoskim śniadaniu składającym się z kawy i sucharków z dżemem ruszyłam do następnego miasta.

Florencja
I tu niestety mam uraz do tego miasta. Nie wiem dlaczego ale to miasto z całego wyjazdu pozostawiło po sobie niedosyt. Moje zmęczenie, obolałe stopy i straszny upał działały na mnie jak czerwona płachta na byka.


Nie poddałam się i cały dzień kolejny raz przeszłam całe miasto, oczywiście jak poprzednio robiłam dużo zdjęć telefonem. Niektóre były bardzo dobre inne mało udane, ale były. Nie byłam przygotowana na to co nastąpiło następnego ranka. Mój kochany telefon postanowił dosłownie spalić moją kartę pamięci i tym sposobem ponad trzy tysiące zdjęć przepadło, tak wiem robię dużo zdjęć ale na 10 zrobionych 1 jest ok. Część, ta gorsza niestety, zapisała się w zdjęciach google. Ze wszystkich dni/miast najbardziej ucierpiała Genua i Florencja bo to co wrzuciłam tutaj to wszystko co udało mi się odratować. Na szybko bo parę minut prze planowym wymeldowaniem ruszyłam szukać otwartego sklepu z elektroniką, z nową kartą pamięci opuściłam Florencję z mieszanymi uczuciami, po drodze okazało się że połączenie jednego jogurtu, ciepłego mleka i drożdżówek ze śniadania nie spodobało się na górzystych zakrętach mojemu żołądkowi i musiały szybko się ewakuować. Podenerwowana dojechałam do następnego miasta.

2019/06/19

Włoska przygoda I


Zaskakujące jest jak łatwo coś zrobić, jak szybko od jednej rozmowy o podróżach można skończyć we Włoszech. Nadal jestem w szoku że udało mi się pojechać, wrócić w jednym kawałku i niczego tym razem nie zepsuć, chociaż nie obyło się bez awarii sprzętu (nie z mojej winy) i nerwów.
I tu muszę zaznaczyć żeby nie tracić czasu nie odwiedzałam większości płatnych atrakcji w długimi kolejkami wstępu.

Plany zostały zrobione, już nie mogłam się wycofać. I w ten sposób 6 czerwca z rana (po 10) wyruszyłam z Niemiec samochodem do Włoch, miało być tylko 7 godzin jazdy, niestety pierwszy korek dopadł mnie jeszcze we Szwajcarii.


Przekroczenie granicy było bardzo łatwe, prawie byłabym na miejscu na czas gdyby nie kolejny korek zaraz po wjeździe do pierwszego przystanku w planach

Mediolan.
I tu zamiast na 17 byłam przed 19 pod wynajętym mieszkaniem, na szybko trzeba było znaleźć parking i po pół godzinie zjawił się bardzo miły włoch z kluczami, i po kolejnych 15 minutach udałam się w miasto. W Mediolanie miałam spędzić dwa dni. Pierwszego wieczorem przeszłam się po ścisłym centrum, oczywiście ruszyłam w kierunku Katedry Narodzin św. Marii na Piazza Duomo. Sfotografowałam ją z każdej strony, do środka nie próbowałam wchodzić.

Pokręciłam się jeszcze po okolicy przez trochę i wróciłam na mieszkanie. Ze zmęczenia padłam i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Rano mało włoskie śniadanie w maku (tak, wiem burger może nie był dobrym wyborem ale powoli musiałam się rozkręcić i wolałam wybrać coś co mniej więcej znam) i ruszyłam w drugą stronę miasta robiąc dużo zdjęć ciekawszych budynków i miejsc.
Interesujące, choć skromne było Acquario civico.

W pobliskim parku zjadłam pierwsze włoskie lody. Wydaje mi się że przeszłam prawie całe miasto tego dnia. 
Wieczorem na kolację zakupiłam małą pizze w ciekawym lokalu i wino w sklepie obok które okazało się nie najlepsze. Następnego dnia na śniadanie miałam jakiś makaron z warzywami odgrzany w mikrofalówce i ruszyłam do następnego miasta. 

Turyn.
Och, nie wiem co to sprawiło ale bardzo podobał mi się Turyn. Żeby odebrać klucze do mieszkania miałam jeszcze trochę czasu. Wszystkie rzeczy zostawiłam w podziemnym parkingu i znowu ruszyłam na miasto. Pierwsze co dorwałam do przepyszny mrożony jogurt z borówkami, i dla tego jogurtu warto tam pojechać. Przeszłam prawie całe miasto i naszła mnie ochota na kolejne lody, które były boskie.

Na obiadokolację był mało włoski ramen. Tego dnia zmęczenie dało o sobie znać, pomimo bardzo wygodnych butów i tak pojawiły się pierwsze odciski na stopach które były zmową do końca urlopu. Mieszkanie w którym się zatrzymałam było pełne kawiarek, walizek i innych pamiątek, wyglądało przepięknie a i pełno kwiatów na małym dziedzińcu robiło ten klimat. Następnego dnia ranu ruszyłam do kolejnego miasta.


2019/06/18

Czerwcowy urlop

Powróciłam. A już chciałabym jechać znowu. Nawet lubię 15 godzinna podróż autokarem do Niemiec.


Od razu zaznaczam zdjęcia wrzucane są w całości wykonane przeze mnie i mój szalejący telefon, dlatego część może być artystycznie nieudana. I co najważniejsze to w połowie urlopu telefon zrobił psikusa i spalił kartę pamięci ze wszystkimi zdjęciami z pierwszej połowy wyjazdu, na szczęście część z nich zapisała się na zdjęciach z Google i mogłam je później odzyskać. 
Będąc na miejscu po 8 rano zamiast udać się spać czy odpocząć postanowiłam pospacerować po Mainz jak zawsze. 
 

Odwiedziłam teraz już ulubiony chiński sklep i zaopatrzyłam się w mochi i inne przekąski. 
 

Mając napakowany urlop, zaplanowany każdy dzień, pojechałam na mały spacer po mieście braci Grimm. Oczywiście tego nie rozplanowałam za dobrze i okazało się ze zwiedziłam tylko polowe miasta. To już jest tradycją że wszystkiego nie uda mi się zobaczyć i zostawiam coś żeby wrócić w dane miejsce i odkryć je na nowo.
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Na obiad było małe sushi. A na deser wybrałam naleśniki z masą słodkości. Na koniec dnia zobaczyłam małą wystawę w jednej galerii handlowej.
 
 
 
 
 
 
 

Następnego dnia nawiedziłam Heidelberg. 


 
 
 

Było bardzo upalnie, słońce strasznie paliło, ale tym razem byłam przygotowana. Mały słoiczek kremu blokujące słońce miałam cały czas przy sobie i tym razem korzystałam z niego. Niestety i tak się trochę opaliłam. Nie wiedząc od czego zacząć postanowiłam zaszaleć i wybrałam się na wycieczkę autokarem po mieście. Nie pamiętam kwoty, ale na pewno była znośna, przejechałam całe miasto wraz z nagranym przewodnikiem. To była dobra decyzja. W niecałą godzinę zobaczyłam prawie wszystko w że tak powiem dolnej części co nie zniechęciło mnie żebym się potem przeszła jeszcze raz przez połowę miasta. Na tym urlopie nie oszczędzałam nóg, oj nie. Po zjedzeniu lodów udałam się na Góra Königstuhl z zabytkową koleją górską. 


Warto było kolejny raz. Ten widok był przepiękny.


Następnie przyszedł czas na zwiedzanie ruin zamku, znajdujących się troszkę niżej. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
Oczywiście musiałam obejrzeć największą na świecie beczką na wino (Großes Fass)

 

oraz Deutsches Apotheken-Museum w ruinach zamku. W końcu mam te wykształcenie farmaceutyczne, na papierku i już lekko nie ważne, ale mam. 

 
 
 

Parku obok oraz ogrodu botanicznego i zoologicznego już mi się nie chciało oglądać, musiałam przecież zostawić coś na następny raz. Wciągnęłam na szybko małe frytki i opuściłam to piękne miasto. Wieczorem w Worms jeszcze dopadłam gofra i pyszną kawę, trochę pospacerowałam i udałam się spać. 

 
 

Kolejny dzień był spokojniejszy. Pierwsze pół dnia dosłownie nic nie robiłam, leżałam, grałam w gry i zajadałam się truskawkami.


Popołudniu/wieczorem udałam się nad rzekę która niestety zaatakowała moje buty. Stała sobie w bezpiecznej odległości na brzegu nie zwracając uwagi na fale a ta w pewnym momencie wręcz rzuciła się z większą falą na mnie, i tak ucierpiały moje wygodne buty. 


Na szybko musiałam kupić sobie jakieś baleriny o nie mogłam z przemoczonymi kontynuować urlopu, potem udałam się spać bo następnego dnia miałam wcześnie rano wyruszyć w wspaniałą przygodę.
Relację z dalszego urlopu podzielę na kilka małych części.