2016/11/14

Po konwencie

Jest już po konwencie więc stwierdziłam, że warto coś wspomnieć.

Zacznijmy od początku.
Pobudka o 2:20, ogarnąć się, zrobić śniadanie, zjeść coś i wyjść na autobus.
Proste prawda?
Niestety kiedy byłam już prawie na przystanku mój autobus właśnie odjeżdżał. Zabrakło mi niecałych 2 minut. Dobrze że stwierdziłam że pojadę tym wcześniejszym autobusem. Chyba przeczuwałam że mi ucieknie. Po 30 minutach podjechał następny.
W Katowicach  szybko na następny autobus. I tym sposobem o godzinie 7 byłam w Rybniku. Zdziwiłam się jak blisko znajdowała się szkoła od przystanku. Duży plus. Nie wiedziałam o tym bo zawsze jechałam autem jako pasażer.
W żabce obok kupiłam jakiś sok i zaczęło się czekanie w kolejce. Gdybym nie wytrzymała i zapytała się o 8:40 czy mogę jako prowadząca atrakcje wejść to stałabym w kolejce nie wiadomo jak długo. Szkoda tylko, że nie spytałam się wcześniej.
Przed 9 było już dużo ludzi. Najważniejsze było dla mnie znaleźć salę w której miałam poprowadzić panel oraz jakiś kawałek podłogi w jakiejś sali gdzie mogłabym rozłożyć rzeczy. Jakimś cudem udało mi się naleźć sleeproom prawie cały pusty. Później okazało się że był zarezerwowany, ale że było w nim mało osób to pozwolili mi zostać. Był całkiem dobrze umiejscowiony, blisko poszukiwanej panelowej i nawet nie dochodziły do niego hałasy konwentu.

Szybko wskoczyłam w kimono i ruszyłam w stronę panelówki a tam brak czegokolwiek. Nie było laptopa, krzesła dopiero donosili. Jako że miałam jeszcze ponad pół godziny do panelu więc poszłam pozbierać moje rzeczy potrzebne na panel. Do pierwszego laptopa nie można było podłączyć rzutnik więc musiałam poczekać na następny.

Przed godziną 10 miałam wszystkie yukaty i pasy obi i inne rzeczy rozłożone i czekały na ludzi. Zapomniałam zrobić zdjęcie jak ładnie to wyglądało.

Przyszło może 10 osób. Cóż, w ciągu godziny przeleciała cała prezentacja i ubrałam 5 osób. Szkoda tylko że uczestnicy nie chcieli współpracować. Musiałam wyciągać od nich pytania, zmuszać do rozmowy. Na szczęście po godzinie przyszła kolejna grupa i zaczęłam prezentację od początku. I tym razem było lepiej. Ludzie zadawali pytania i byli jakoś bardziej żywi.

Po panelu chodziłam po konwencie i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Było na prawdę dużo ludzi. Nawet udało mi się trafić na paru których znałam. Tym sposobem załatwiałam sobie transport prawie pod sam dom autem. Porozmawiałam z ludźmi których dawno nie widziałam.

Z dostępnych atrakcji udało mi się iść na panel o festiwalach prowadzony przez Japończyka oraz na jego kolejny panel o japońskim jedzeniu. Oczywiście udałam się na cosplay. W nocy też odwiedziłam panel o japońskich reklamach. Wpadłam na parę innych paneli ale tylko na może 5 minut. Ogólnie pozostałe atrakcje jakoś mnie nie zaciekawiły, może dlatego ze większość już kiedyś prowadziłam albo po prostu nie ta tematyka mnie aktualnie interesowała. To i tak dobrze że na jakimś panelu wytrwałam do końca.
W niedzielę mój drugi panel zaczął się dobrze, było więcej ludzi niż na wcześniejszym panelu zaczęła się prezentacja, ludzie zadawali nawet pytania, byli aktywni. Na koniec kiedy już nie było chętnych na tę tematykę puściłam kilka dziwacznych filmików.

Ogólnie nie podchodzę do ludzi i nie wcinam się im w jakąś rozmowę ale kiedy usłyszałam jak jeden chłopak mówił do drugiego że para która było motywem przewodnim konwentu pierwotnie była rodzeństwem a zrobili z nich parę po prostu nie wytrzymałam. Po pierwsze organizatorzy moim zdaniem za mało przekazali informacji o legendzie z której zaczerpnęli inspirację do stworzenia tematyki konwentu. Nic nie mówię ale cały konwent był wzorowany na festiwalu Tanabata. Po drugie ludzie nie wysilili się aby poczytać o jakiej jest tematyce konwent. Założę się że przynajmniej połowa uczestników i część obsługi nie miała pojęcie o co w tym chodzi. Więc w paru słowach wyjaśniłam tym dwóm chłopakom co z tą Tanabatą było.
Jeżeli chodzi o wystrój to nawet miejscami przygotowali się. 


Poniżej zdjęcia ludzi przypadkowo napotkanych



Oraz coś z cosplayu





Nie można zapomnieć też o moich zdobyczach
Mangi...



oraz coś na ząb











Wracając do mang to nie wiem jak to się stało ale gdzieś zapodziały mi się trzy tomy. Jestem prawie pewna że odkładałam je na kupkę do kupienia i nie wiem czy nie zostały nabite/ skasowane czy zostawiłam je gdzieś. Jedno wiem, nie mam ich i trochę mi smutno z tego powodu. Ale może pojadę na konwent w grudniu i je dorwę w swoje łapki. Biję się z tą myślą i jak uda mi się załatwić transport oraz niższą wejściówkę to się pojawię w Krakowie. Może.
Na sam już koniec jak ja wyglądałam (przez pół soboty bo jednak ciepło mi było)


Spodobało mi się określenie rogaty elf


Moje włosy wyglądają tragicznie. Miałam je farbować wcześniej ale mi się nie chciało.

Ogólnie konwent określam na słabą czwórkę. Dlaczego? Była to czwarta edycja a było wiele uchybień od których można było się uchronić. Mapki z planem szkoły były mało czytelne i porozwieszane randomowo po całej szkole. Rozpiska atrakcji była chyba najgorszą jaką miałam w ręce od nie pamiętam kiedy. No i się pomylili przy opisie mojej atrakcji. Wystawcy zajmowali prawie każde przejście. I te namioty które utrudniały przemieszczanie się korytarzami. Maido cafe wiecznie bez prądu albo z długą kolejką do wrzątku. Atrakcje też lekko źle rozplanowane. Wspaniali niektórzy helperzy nie ogarniający co gdzie jest. Oraz przede wszystkim za mało miejsca do spania co spowodowało że ludzie rozkładali się z rzeczami wszędzie, naprawdę wszędzie. Ale ogólnie dobrze się bawiłam i nie żałuję że pojechałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz