2019/06/19

Włoska przygoda I


Zaskakujące jest jak łatwo coś zrobić, jak szybko od jednej rozmowy o podróżach można skończyć we Włoszech. Nadal jestem w szoku że udało mi się pojechać, wrócić w jednym kawałku i niczego tym razem nie zepsuć, chociaż nie obyło się bez awarii sprzętu (nie z mojej winy) i nerwów.
I tu muszę zaznaczyć żeby nie tracić czasu nie odwiedzałam większości płatnych atrakcji w długimi kolejkami wstępu.

Plany zostały zrobione, już nie mogłam się wycofać. I w ten sposób 6 czerwca z rana (po 10) wyruszyłam z Niemiec samochodem do Włoch, miało być tylko 7 godzin jazdy, niestety pierwszy korek dopadł mnie jeszcze we Szwajcarii.


Przekroczenie granicy było bardzo łatwe, prawie byłabym na miejscu na czas gdyby nie kolejny korek zaraz po wjeździe do pierwszego przystanku w planach

Mediolan.
I tu zamiast na 17 byłam przed 19 pod wynajętym mieszkaniem, na szybko trzeba było znaleźć parking i po pół godzinie zjawił się bardzo miły włoch z kluczami, i po kolejnych 15 minutach udałam się w miasto. W Mediolanie miałam spędzić dwa dni. Pierwszego wieczorem przeszłam się po ścisłym centrum, oczywiście ruszyłam w kierunku Katedry Narodzin św. Marii na Piazza Duomo. Sfotografowałam ją z każdej strony, do środka nie próbowałam wchodzić.

Pokręciłam się jeszcze po okolicy przez trochę i wróciłam na mieszkanie. Ze zmęczenia padłam i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Rano mało włoskie śniadanie w maku (tak, wiem burger może nie był dobrym wyborem ale powoli musiałam się rozkręcić i wolałam wybrać coś co mniej więcej znam) i ruszyłam w drugą stronę miasta robiąc dużo zdjęć ciekawszych budynków i miejsc.
Interesujące, choć skromne było Acquario civico.

W pobliskim parku zjadłam pierwsze włoskie lody. Wydaje mi się że przeszłam prawie całe miasto tego dnia. 
Wieczorem na kolację zakupiłam małą pizze w ciekawym lokalu i wino w sklepie obok które okazało się nie najlepsze. Następnego dnia na śniadanie miałam jakiś makaron z warzywami odgrzany w mikrofalówce i ruszyłam do następnego miasta. 

Turyn.
Och, nie wiem co to sprawiło ale bardzo podobał mi się Turyn. Żeby odebrać klucze do mieszkania miałam jeszcze trochę czasu. Wszystkie rzeczy zostawiłam w podziemnym parkingu i znowu ruszyłam na miasto. Pierwsze co dorwałam do przepyszny mrożony jogurt z borówkami, i dla tego jogurtu warto tam pojechać. Przeszłam prawie całe miasto i naszła mnie ochota na kolejne lody, które były boskie.

Na obiadokolację był mało włoski ramen. Tego dnia zmęczenie dało o sobie znać, pomimo bardzo wygodnych butów i tak pojawiły się pierwsze odciski na stopach które były zmową do końca urlopu. Mieszkanie w którym się zatrzymałam było pełne kawiarek, walizek i innych pamiątek, wyglądało przepięknie a i pełno kwiatów na małym dziedzińcu robiło ten klimat. Następnego dnia ranu ruszyłam do kolejnego miasta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz