2012/09/07

Występ chóru żeńskiego Oruri

Wszystko było w porządku do momentu gdy matka zażądała pieniędzy. Tak mnie to zdenerwowało, że prawie nie pojechałam na koncert. Przy okazji odkryła że bardzo fajnie rzuca się zwiniętym śpiworem o podłogę, dobre ćwiczenie na rozładowanie złości. Spróbowałam rzucić pustą butelkę po wodzie i był jeszcze ciekawszy efekt. Z całkowicie popsutym humorem wybrałam się wreszcie na występ chóru. No i na wstępie jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Wystarczyło, że zobaczyłam Y. uśmiechnietą, która bała mi się oddać aparat. Reszta znajomych nawet ze mną nie chciała rozmawiać, kiedy Ł. się o coś zapytał nie wysłuchał mnie do końca, po prostu się obrócił do A. i zaczął z nim rozmawiać o czymś innym. Całkowicie mnie olał. A jak wracaliśmy to całą drogę marudził jak to K. go olewała przez cały miesiąc. Jedynie O. zapytała się czy coś się stało.
Sam występ był cudowny. Podobał mi się bardzo. Znałam aż cztery piosenki.




Po koncercie było lepiej. Skromną grupką poszliśmy posiedzieć gdzieś. Na zakończenie byłam w stanie pożegnać się z Y. normalnie nie licząc tego jak chciałam rozwalić jej głowę o ścianę a M. powiedziałam cześć. Ale i tak ich nie lubię. Są na mojej różowej liście, różowa bo nienawidzę tego koloru.

Najlepsze było jak wracając  Ł. i A. zaczęli się wygłupiać. Na chwilę zapomniałam co czeka mnie w domu.


Oczywiście  zaraz po wejściu do domu matka powiedziała, że mam być cicho bo brat śpi a jutro wstaje o trzeciej rano i musi się wyspać. Wszystko fajnie tylko rano robi taki hałas że budzę się o dwie godziny za wcześnie i nie potrafię zasnąć potem. Ale to ja jestem ta zła.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz